Obserwując ostatnie wybory niewątpliwie nasuwa się pewne skojarzenie. Oczywiście z wyborami 1989 r. Wówczas zwycięstwo (choćby tylko w zakresie 35 %) odniósł antyPRLizm, jak się okazało b. cherlawy, łagodny – innymi słowy „rozumny” (bo wszak trudno mówić o antykomuniźmie). Zdjęcie z Wałęsą – symbolizującego sprzeciw wobec komuny (niezależnie jak dziś oceniamy ten symbol) i przynależność do OKP - gwarantowało miejsce w sejmowych i senackich ławach (w ostatnim przypadku za wyjątkiem Stokłosy). Na początku 1989-początki 1990 r. było wielkie „kochajmy się”, jeszcze wprawdzie nie z komunistami, ale wszelka nienawiść do nich była, przez wiodące wówczas medium, które do dziś włada sercami umysłami wielu wyborców, zakazana. Później zaczęła się „wojna na górze”.
W ostatnich wyborach zdecydowanie zwyciężyło głosowanie na "Nie": antykaczofaszyzm (+pewna nadzieja na irlandzkie zarobki). Ruch ten, wspierany, a właściwie tworzony i nadzorowany przez media tzw. głównego nurtu, propagował wobec „kaczyzmu” nienawiść w stopniu dalece większym, niż okazano to komunistom w 89 r. Nienawiść ta i strach, że władza jest w posiadaniu ludzi spoza układu, no może nie całkowicie spoza, ale nieszanujących wszystkich postanowień układu, była podstawowym, jeśli nie jedynym spoiwem łączącym media i partie opozycyjne.
Nienawiść na pewno może łączyć, ale kiedy minął strach, pojawią się inne uczucia, które można określić: „rączki mi się zginają głównie do siebie” – czyli towarzystwo rozejdzie się w poszukiwaniu łupów. Najprawdopodobniej PO nie będzie chciała lub nie będzie w stanie sprostać apetytom najbardziej rozumnej partii czyli LiD.
Media na pewno będą się wystrzegać jedynej chyba porażki od wielu lat, którą odniosły w 2005 r. Wówczas propagowanie aliansu POPiS, czyli zastąpienie SLD przez PO z nieposiadającą relanej władzy przyzwoitką PiS(ukłon wobec wyborców bardziej konserwatywnych) u boku, z powodu brykania elektoratu, nie przyniosło pożądanych rezultatów.. Niemniej jednak media zdają sobie sprawę, że nie może rządzić wciąż ta sama partia (to jednak nie Szwecja lat 1932-1976), że trzeba skanalizować zawiedzione nadzieje wyborców, by przerzucić ich głosy na inną partią. Oczywiście partię od „nas”, szanującą układ, przepraszam – zdrowe zasady gospodarki (zarabiania pieniędzy) i europejski dom, a nie jakąś oszołomską – na zasadzie partia B za , C za B i A (która w międzyczasie zmieniła nazwę na D) za C.
Chyba uprawnione jest przypuszczenie, że seanse nienawiści (wszelkie komisje ds. niegodziwości PiS) bedą cieszyć zwyciezców i przykuwać uwagę tzw. opinii publicznej przez około rok. Później drogi PO – LiD zaczną się rozchodzić (ilość pieniądza w obiegu nie jest nieskończona), a dodatkowo vox populi zażąda prócz igrzysk chleba. Można sobie też wyobrazić, że w przypływie jakiegoś szubienicznego poczucia humoru czy jakiegoś zaćmienia, któryś z notabli PO na sekundę zapomni o pluciu na ciemnogród i chwaląc lizusowsko Unię powie jednak coś o chrześcijańskich korzeniach Polski czy, że nie ma zgody na adopcję dzieci przez homosi, a byc może mediom będzie w to graj (Unia oczywiście kocha łaszące się pieski, PO i LiD, ale bardziej tego który prócz tego że jest posłuszny, sam bez upominania przynosi kapcie, tj. nieprzymuszany inicjuje przyjęcia praw hiperproeuropejskich.
Można więc założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że za jakiś czas media wydadzą rozkaz, że mamy kochać kogoś innego, niż ryżawy Gdańszczanin,który w 1992 r. liczył głosy , że choć dobry chłop i Europejczyk z jajami, czy też bez jaj, to jednak są lepsi (choć rzecz jasna nie nastąpią orwellowskie godziny nienawiści tak jak to jest obecnie).